sobota, 18 kwietnia 2015

pastuch z ulicy Lipowej

i ci co się śmieją nudni już

obyli się jak masturbatorzy i ekshibicjoniści

cóż takiego publicznie wywijać pałą

czy rżeć z byle powodu



pastuch z ulicy mojego dzieciństwa

ten miał kutasa

pamiętam jak lał na ścianę

o święty wężu strażacki

maczugo zbója Madeja

lago sękata Mojżesza

na zawsze pozostaniesz we mnie

zdumieniem podziwem zazdrością

potęgą oczywistą


apel



hebrajska mowa na placu zagłady
na miejscu milczenia gardłowe Jeruszalaim

z nicości powracajcie z nicości

i ty oślepły z bólu skowycie
i ty burczenie w brzuchu
i ty bezradny jęku

już ostatni raz
już naprawdę ostatni raz
zakołysze się ciało
zawiruje kurz słów

opada Adonai
w nasze serca

 
Umschlagplatz, 19 kwietnia 1993 r.

przystań szaleńców

w tym porcie spotykam diabła

kuternoga Rimbaud uśmiecha się
ja wyobrażam sobie że ponuro
tymczasem on łagodnie:

nie spiesz się nie ma już
naszych ciepłych krajów
mówi i głaszcze mnie
miękkim językiem głosu

włosy nieruchomieją

na niebie są chmury i słońce
a my na falach we dwójkę
okutani starymi płaszczami
w nausznikach z czasów wojny

jak biedacy
biegamy od promienia do promienia
usiłując zabić zimno
pokrzykujemy zaczepnie
bez żalu i nadziei
na wyschłych wargach

nasze miejsce jest na bruku oceanu
wiemy o tym
skacząc do ostatnich sił

wieczór autorski Ryszarda Krynickiego

w tej ciasnej marynarce i kloszowatych spodniach
jesteś niezgrabny i bezbronny jeszcze bardziej

prześladują cię myśli o upalnym dniu
czekającym za murami klasztoru
i o nocy która może okazać się zimną dłonią zaciśniętą na twoim gardle

ściszasz głos jakby ta ręka już wyciągała się
w stronę furty zaryglowanej zamkiem miłości

opuszczasz głowę nie przestając badać
który z nas jest wysłannikiem okrutnej pogody

twoje wiersze powinny zakwitać
tymczasem szeleszczą jak suche kłącza
nie ma zapachu łąki
i nasze wyciągnięte dłonie nie mogą się spotkać

pomiędzy nami stoi bezradność

a przecież chciałeś się ukryć
ze swoim lękiem w ostrej szabli trawy
w ziołach Kościoła chciałeś ukryć się
po nozdrza zachłyśnięty gazem


klasztor dominikanów, Poznań
czerwiec 1983 r.


czwartek, 25 grudnia 2014

tkliwość



skoszona trawa dlaczego mnie zachwyca

i dłoń zwiotczała nagle i przemijanie chmur


czyżbym dostrzegał nieznanego lica

czy może patrzy to sam Tkliwość-Bóg

o pozbawionych łaski



nie ma poezji tych

których nie dotnęła miłość


nie dotknięci

nie wyrażeni

nieistniejący

niezliczeni


czytają wiersze o miłości

czekają swojego

i nie jest im dane




przemiana


 
kto tak mówi aż boli

kto tak puka i kołysze ściany


moja twarz przemieniona w serce

moje serce falujące w oczach

w cętkach źrenic w ciemnych

falach ścian w pokoju ciała